poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 5

Trochę krótszy rozdział 5. Mam teraz ferie więc postaram się jeszcze dodać rozdział 6 może 7 .
Buziaki
Vicki
********Dziś dzień dożynek .  Z rozmów z Jo i Haymitchem wiem ,że  Maysilee i Holly mimo wszystko wezmą w nich udział. Moja przyjaciółka nawet specjalnie pojechała do Kapitolu by coś ugrać lecz nic z tego. Snow był nie ugięty. Jak to powiedział „Nie będzie zwalniać każdego dziecka z dożynek bo niedługo nie będzie zabawy”. Podobno zaczął się śmiać tak jak przy rozmowie z nami. Dalej nie wiemy kto będzie mentorem 1,5,6,8,9 i 10. Jednak nie to mnie dziś interesuje najbardziej. Najbardziej boję się spotkania z tymi dziećmi ,które zostaną wysłane na śmierć. Po rebelii w naszych szkołach rozpoczęto treningi by dzieci były bardziej  „wysportowane”. Wiedziałam ,że miało to inny cel na zaś gdyby znów wybuchło powstanie czy też wznowili by igrzyska. Przynajmniej o tyle lepiej ,że będą choć trochę przygotowani. Szczerze mówiąc myślę ,że Snow urządzi najbardziej krwawe igrzyska w historii Panem. A to wszystko tylko po to by nacieszyć Kapitolińczyków. Mimo upływu lat i przeprowadzek tam mieszkańców dystryktów dalej uważam ich za dziwaków. Gdy wstałam Peety już nie było. Po naszym powrocie do domu wziął urlop w piekarni ,która od czasu naszego porwania nie funkcjonowała. Postanowił zaangażować się jeszcze bardziej w życie rodzinne i towarzyskie. Zapewne siedzi z dziećmi ubrany w garnitur, a nasze skarbki w odświętne ubranka. Spojrzałam na zegar. W pól do dwunastej! Za piętnaście minut musimy być na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Jak zwykle Peeta był gotowy się spóźnić tylko dlatego żebym ja się wyspała. Szybko wskakuję pod prysznic . Kąpię się i niemalże prawie się nie wycierając ubieram piękną sukienkę ,którą jakiś czas temu podarowała mi mama. Przypinam broszkę z kosogłosem i zbiegam na dół. Tam już czeka na mnie cała rodzina.
-Jak zwykle ostatnia. -Śmieje się pod nosem Will
-Willow. –mówi mój mąż surowym tonem
-Tato ,choć bo się spóźnimy.
Po tych słowach pośpiesznie wychodzimy z domu. Po drodze zachodzimy do Effie ,która dziś nie tylko odprowadza Maysilee i Holly ale także pełni swoją rolę sprzed rebelii.  Wygląda olśniewająco. Bardzo się zmieniła po rebelii. Stała się normalna. Choć dalej ma problemy z wymową*. Idziemy weseli , szczęśliwi jakbyśmy zapomnieli o Igrzyskach. Lecz atmosfera znika po dojściu na plac. Razem z Effie odprowadziliśmy dziewczynki i wszyscy razem poszliśmy w kierunku tylnego wejścia ,które zaprowadzi nas na scenę. Burmistrz już na nas czeka. Przyszliśmy na styk, ponieważ gdy do niego doszliśmy drzwi się otworzyły co miało oznaczać, że pora już zaczynać. Zajęliśmy swoje miejsca, a Effie podeszła do mikrofonu i zaczęła swoją słynną mową.
-Witajcie! Witajcie! Witajcie ! Pomyślnych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja. Nim zaczniemy puścimy wam film ,który przywieźliśmy wprost z Kapitolu
Tymi słowami na ekranie pojawia się film. Inny niż dotychczas. W tym czasie mam okazję przyjrzeć się dzieciom. Film się kończy, a Effie musi wylosować trybutów reprezentujących nasz dystrykt.
- I nadszedł czas byśmy wybrali dzielnego młodego mężczyznę i kobietę których spotka zaszczyt reprezentowania Dystryktu Dwunastego.  Jak zwykle kobiety mają pierwszeństwo.
Podchodzi do kuli z małymi karteczkami. Wkłada dłoń i zaczyna mieszać. Chwyta jakąś karteczkę. Podchodzi do mikrofonu i ze łzami w oczach mówi :
-Maysilee Abernathy- po tych słowach zaczęłam głośno płakać, przez zaszklone oczy widzę jak drobna brunetka podchodzi do swojej mamy
 -Czy są jacyś ochotnicy? –pyta cicho do mikrofonu , już się poddała gdy nagle słychać stanowcze
-Zgłaszam się na trybuta –mówi czyjś głos na początku go nie rozpoznaje lecz później uświadamiam sobie kto to jest. Will. Już nic nie mogę zrobić.
-A więc mamy ochotniczkę.-po minie Effie widać wszystko jako matka jest szczęśliwa ,że jej dziecko nie będzie brało udziału w igrzyskach, a jako przyjaciółka rodziny nie chce ,żeby to Will była ochotniczką lecz mimo wszystko musi kontynuować ,ponieważ transmitują to na żywo dla całego Panem-  Oto trybutka ,która będzie reprezentować nasz dystrykt. Willow Mellark. –jej głos się załamuje ale próbuje być silna by dokończyć dożynki - Teraz czas na mężczyznę.  Podchodzi do drugiej kuli i już nie mieszając bierze pierwszą kartkę z brzegu.  Wraca na swoje miejsce i odczytuje nazwisko.
- Andrew Lothy. Choć  tu do nas. –widzę chudego chłopca na oko 15/16 lat idzie szybkim krokiem na scenę ,a gdy podchodzi do Effie kończy już by czym prędzej zabrać ich do pałacu – A więc o to nasi tegoroczni trybuci Willow Mellark i Andrew Lothy.  Pomyślny Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja.






Rozdział 4

Przepraszam ,że daję rozdział dopiero teraz ,ale ostatnio nie miałam weny ,a na dodatek to już chyba z szósty pomysł na 4 rozdział. Postanowiłam ,że ten rozdział będzie dłuższy w ramach „rekompensaty”,a kolejny będzie niedługo.  Mam nadzieję ,że się wam spodoba.
-Vicki
**************
-Ostatnie słowo Everdeen ?
Wykrzykuje do mnie Peeta, który mnie ubezwłasnowolnił nie pozwalając na żaden ruch. Znajdujemy się w  ruinach jakiegoś ogromnego miasta. Zapewne Kapitolu.  Jest tam szaro inaczej niż było zaledwie kilka lat temu. Ale od czasu Igrzysk wszystko się zmieniło. Jesteśmy inni. Ciekawi mnie czemu Peeta chce mnie zabić. Przecież jest moim mężem, a może to sen. Może całe moje życie, igrzyska przyśniły mi się. Nie to nie może być prawda.  Patrzę na niego ociężałym, smutnym wzrokiem. Lecz on tylko zaczyna się głośno śmiać, rozpina kurtkę i widzę kilkanaście noży od małych po duże. Bierze jeden z nich i zaczyna jeździć mi nim po czole. Przypomina mi to o Clove kiedy mnie złapała na uczcie przy Rogu Obfitości w czasie moich pierwszych Igrzysk. Nawet wyraz twarzy mają taki sam. Różnica jest tylko jedna, że teraz nikt już mnie nie uratuje. Muszę zapytać jeszcze tylko o jedno przed pewną śmiercią.
-Peeta. Co z naszymi dziećmi ? – zapytałam cicho bojąc się ,że ktoś mnie usłyszy
-Jakimi dziećmi? – zaczyna się panicznie śmiać
-Naszymi. Willow,Rye. Nie pamiętasz ich ?- mój głos jest coraz słabszy, a krew płynie mi do ust
-A więc  Snow miał rację ty naprawdę oszalałaś.
Bierze kilka noży i zaczyna wbijać mi je. Najpierw nogi później ręce. Strasznie mnie boli krew jest już wszędzie.
-Weź ostatni oddech skarbie- dalej się okropnie śmieje.
Wbija mi nóż w szyje. Wszystko wiruje mi przed oczami. Chce mu coś jeszcze powiedzieć. Otwieram usta i wyszeptuje :
-Kocham Cię.


-Katniss. Co się dzieje ? Katniss?- słyszę jego zmartwiony głos.
A więc to był tylko sen. Czuje pot spływający mi po całym ciele. 
-Mellark! Zamknij się już- wrzeszczy strażnik pilnujący nas
Więc dalej tkwimy w tym koszmarze. Już 5 miesiąc nas tu przetrzymują . Ciekawe co słychać u naszych dzieci. Bardzo się o nich martwię ale liczę na to ,że Haymitch z Effie się nimi zajmą. Na początku naszego „pobytu” tutaj ,gdy Peeta spał ,a strażnicy myśleli, że ja też śpię podsłuchałam ich rozmowę. Rozmawiali o nas, a dokładniej o naszej śmierci i pewnym telefonie wykonanym przez jednego z nich. Kolejnego dnia ,gdy przekazałam to Peecie o mało nie rozwalił naszej celi. Starałam się go uspokoić, ale mi nie szło. Odżyło coś w nim sprzed rebelii, kiedy go pojmano. Zachowywał się tak jakby mnie nienawidził. Obwiniał mnie o to wszystko. Darł się ,że to moja wina ,że tu jesteśmy. Strażnicy musieli go wyprowadzić bo znów zaczął mnie dusić. Gdy wrócił był potulny jak baranek obawiam się ,że wstrzyknęli mu coś na uspokojenie z jadem os gończych. Na szczęście po działaniu leku znów był normalny i bardzo mnie przepraszał, nie mógł sobie wybaczyć tego co zrobił. Gdy uświadomił sobie ,że mógł mnie zabić przez 2 dni odizolował się ode mnie bojąc się, że znów może mnie skrzywdzić.  Tłumaczyłam mu ,że nic mi nie jest i nie mam mu tego za złe. W końcu mi uległ i już nie obarczał siebie winą za to. Później robiło się już tylko lepiej. Nikt do nas nie przychodził. Wiem ,że obserwują nas poprzez kamery ,których w celi jest chyba z trzydzieści. Teraz ciekawi mnie tylko po co Snow w ogóle nas tu przetrzymuje. Muszę porozmawiać o tym z Peetą. Może on wpadł na to.
-Peeta ? Jak myślisz czemu oni nas porwali ?-szepczę jak najciszej potrafię wprost do jego ucha
-Chyba po to byśmy znów nie wszczęli rebelii. Wydaje mi się ,że wyciągną nas stąd dopiero wtedy kiedy zatwierdzą igrzyska byśmy byli mentorami. – pochmurnieje
-Ale przecież powiedzieli Ryeowi i Will ,że nie żyjemy.
-Katniss jak myślisz czy jakby wiedzieli ,że gdzieś tam zostaliśmy schwytani. Nie poszli by do mediów ,żeby nas odnaleźć. Tak Snow i jego rząd ma przynajmniej święty spokój. A jak nas wypuszczą to powiedzą ,że to była pomyłka. Katniss wyglądasz na zmęczoną. Idziemy dalej spać ?
-Tak. Łaaaa…
***
-Pobudka. – wrzeszczy nad nami strażnik- Snow was wzywa. Ruchy! Raz dwa.
Wstaliśmy posłusznie z Peetą. Nawet nie zdążyliśmy się przebrać ,więc poszliśmy w piżamach.  Mężczyzna koło 50 wyprowadza nas z celi i prowadzi nas krętymi korytarzami później w dół, w górę. Takim oto sposobem doszliśmy do pokoju z numerem 612. Obok drzwi wisiał domofon, który zapewne miał na celu odstraszenia intruzów. Choć patrząc na to ile tu jest straży. Nikt nie spróbuje tu wejść.
-Hasło. – słyszymy głos z domofonu
-Rebelia
Ciekawe hasło. Myślę, że nikt z współpracowników Snowa nie zgadł by tego. Drzwi się otwierają, a przed nami widzę kolejny tym razem nie oświetlony korytarz. Prosta droga musi nas zapewne zaprowadzić do naszego nowego prezydenta. Gdy dochodzimy do końca długiego korytarza widzę kolejne drzwi większe i potężniejsze.
- Podejdź
Nagle czerwone światło skanuje nam twarze. Prześwietla każdy szczegół.  W tym Kapitolu jednak mają bardzo dobrą technologie. Głównie to zasługa Beetiego, który po rebelii postanowił znów współpracować z Kapitolem. Gdy komputer skończył już analizę kolejny tunel stanął nam otworem. Na końcu widać światełku, a w nim coś się odbija jakieś schody czy coś w tym stylu. Przypomniałam sobie, że już tu kiedyś byłam. Paylor na początku swojej kadencji zaprowadziła mnie tu na przechadzkę. Jesteśmy pod Pałacem prezydenta. Szybciej niż się domyślałam znaleźliśmy się obok schodów. Nasz „ochroniarz” zapukał 3 razy w ścianę, a zaraz po tym klapa się otworzyła.
-Wchodzimy! Szybciej no !
Zaprowadził nas na górę i zniknął w drzwiach.
-Witajcie! Wreszcie mogę was poznać – mówi rozradowany Snow jr.-  Słyszałem, że już wiecie o moich planach. Igrzyska powracają i was potrzebuje. Musicie tylko udawać, że byliście u znajomych w Kapitolu, a ponieważ nie mieliście telefonu nie odzywaliście się do rodziny.
-Przepraszam ,ale kto powiedział ,że my chcemy z Panem współpracować ?
-Ja. Macie to do wyboru albo resztę życia w celi. – mówi z uśmiechem na twarzy
-Ale my nie chcemy igrzysk !- wrzeszczy Peeta, który jest już bardzo wkurzony
-Nie macie na to wpływu. Powracając do rozmowy. Za tydzień odbędą się dożynki. Igrzyska będą odbywać się na tej samej zasadzie co wcześniej. To znaczy jedna dziewczyna ,jeden chłopak z każdego dystryktu.
-Czyli nasze dzieci też będą brały udział w dożynkach?- mówię załamującym się głosem
-To zależy czy będziecie współpracować.
Patrzę na Peetę. Nasze spojrzenia się krzyżują i już wiem ,że musimy się zgodzić na to co on powie.
-Zgadzamy się na wszystko tylko oszczędź nasze dzieci. A co z resztą zwycięzców i ich dziećmi ?
-Ich te zasady nie obejmują .
-Ale czemu? Przecież oni nie będą współpracować jak weźmiecie ich rodzinę na arenę. –mówię z łzami w oczach
-No cóż. Bez nich sobie poradzimy. Podpiszcie tylko te dokumenty –pokazuje nam palcem stos papierów- i wracacie do domu.
-Mam pytanie. Czy możemy być mentorami jednego dystryktu razem?- pyta Peeta
-Tak ależ oczywiście. Mieliśmy już taki plan. Wy bierzecie Dystrykt  12. Annie 4 , Johanna 7, Beetee 3 , Enobaria 2, a Haymitch 11. Resztą dystryktów zajmą się ludzie z Kapitolu. O widzę, że kończycie już podpisywać ,więc możecie się powoli zbierać przed Pałacem stoi mój lokaj, który zaprowadzi was na pociąg.-odkładamy dokumenty na bok – A więc żegnajcie i do zobaczenia.
Podaje nam rękę i odprowadza do drzwi.  Młody mężczyzna już na nas czeka. Macha nam dłonią i pokazuje żebyśmy do niego podeszli.  Do peronu mamy bardzo blisko. Niecałe 5 minut i po sprawie. Wreszcie wracamy do dzieci. Widzimy już nasz pociąg bardzo podobny do tego którym jechaliśmy na pierwsze igrzyska. Żegnamy się i idziemy w kierunku pojazdu. Tam już czeka na nas kolejny lokaj ,który informuje nas ,że podróż będzie długa i dla naszego komfortu wynajęli cały pociąg dla nas. Szybko pobiegliśmy w kierunku sypialni by spokojnie porozmawiać. Okazało się, że nasz pociąg wewnątrz jest taki sam jak za naszą pierwszą podróżą. Gdy znaleźliśmy już nasz pokój usiedliśmy na łóżku .
-Peeta myślisz ,że on nie kłamie? Że oszczędzi dzieci ?
-Nie wiem chyba tak. Miejmy nadzieję. Wiesz co Katniss? Wydaje mi się ,że to będą najbardziej krwawe igrzyska w historii Panem. On już nie pozwoli żebyśmy czuli się wolni. Musimy przygotować się na najgorsze. Dobrze ,że już wracamy do domu.

-Kochanie, ale to już nie jest ten sam dom. Minęło 5 miesięcy. Oni myślą ,że umarliśmy. To już nie będzie to samo.
- Wiem Katniss, wiem

.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 3

**Perspektywa Willow**
Od 3 dni szukamy rodziców z marnym skutkiem. Wujek Haymitch obdzwonił chyba wszystkich. Cały czas siedzi z słuchawką w uchu i z kimś rozmawia. Tak samo ciocia Johanna. A na dodatek wszyscy traktują mnie tu jak dziecko. Mam już prawie 16 lat. Też się martwię i chciałabym wiedzieć gdzie są rodzice albo pomóc w poszukiwaniach. Jestem już prawie pewna, że nie zaginęli z własnej woli. Zawsze ,gdy gdzieś wyjeżdżali przyjeżdżała babcia, a teraz nawet o tym nie wiedziała. Pamiętam,że tej nocy kiedy rodzice zaginęli z ich pokoju było słychać krzyk mamy. Zapewne miała zły sen,ale to o niczym nie świadczy prawda?  A może to moja wina, że oni zaginęli? Ciekawe czy wiele bym zmieniła ,wchodząc wtedy do ich pokoju? Pójdę do wujka, spytam się czy mogę w czymś pomóc,ale zapewne znów odeślą mnie do Holly i Maysliee. Ciekawe skąd wzięło się to imię? Moja mama nic nie wspominała o żadnej Maysliee. Nie ważne. Trzeba zająć się teraz poszukiwaniami,a nie jakimś rozpatrywaniem nad w gruncie rzeczy nie ważną sprawą. Uznałam,że pójdę powiem czego żądam i im wszystko wyjaśnię. Spokojnie Willow. Nie denerwuj się, bo jak wybuchniesz to nie pozwolą ci pomagać i wezmą do pomocy nad dziewczynkami. Swoją drogą bardzo je lubię. Gdy znalazłam się już pod domem wujka grzecznie zapukałam.
-Proszę! - rozległ się głos ze środka
Spokojnie otwieram drzwi. Uspokój się,Willow. Musisz teraz grzecznie powiedziesz czego żądasz.
-Wujku! Chciałabym brać udział w poszukiwaniach rodziców.-mówię stanowczo- Traktujcie mnie jak dziecko, a za dwa tygodnie kończę 16 lat. Chcę wam pomóc.-kończę
-Ale Wi..-nie kończy, bo mu przerywam
-Nie ma żadnego "ale". Ma być tak jak chce. To w końcu moi rodzice i chcę ich znaleźć-wykrzykuję zwracając uwagę wszystkich osób w domu
-Willow,usiądź aniołku -mówi spokojnym głosem ciocia Jo. Nigdy jej takiej nie widziała. Dopiero teraz zauważam,że ona płaczę. Zresztą nie tylko ona wszyscy tu płaczą. Co tu się dzieję ? Siadam czym prędzej ,bo już teraz chce usłyszeć co się stało.
-Dziś zadzwonił do nas telefon z Kapitolu. Człowiek z którym rozmawialiśmy powiedział nam ,że znaleziono twoich rodziców na skrajach gór w Kapitolu. -Oni żyją mówię sobie w duchu -Bo twoi rodzice nie ..-cioci załamuje się głos. Widzę to ,że cierpi. Tak jak ja. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam. Nie wiedziałam o tym,że aż tak ją kochała. Chociaż mogę powiedzieć ,że były dla siebie jak siostry.
-Nie żyją Willow. - kończy z płaczem w oczach.
Nigdy nie wiedziałam ,że można popsuć całe dotychczasowe życie jednym zdaniem. Jednak coś mi tu nie grało. Według mnie oni naprawdę żyją,ale fakty mówią same za siebie. Płaczę jak nigdy dotąd. Czuję jak serce mi się łamie. Ból nie ustaje,a nogi odmawiają posłuszeństwa. Dlaczego to mi dzieje się coś takiego? Najgorzej będzie powiedzieć to Rye'owi załamię się. Nie widział poza nimi świata tak samo jak ja ,ale ja jestem prawie dorosła i ich odnajdę. Muszę to dla nich zrobić. Wiem ,że cierpią ,ale muszą wytrzymać. Wierzę w to ,że żyją. Muszą żyć dla mnie,dla Rye. Muszą. Po prostu.
Mówię to jeszcze ostatni raz :
-Kocham was.
I wybiegam na deszcz ,mimo wszystko biegnę do lasu.



Rozdział 2

-Panie i panowie, Siedemdziesiąte Szóste Głodowe Igrzyska ogłaszam za otwarte!-rozlega się męski głos.
Stoję przed ogromnym ekranem w Centrum Operacyjnym Igrzysk. Kamera nagrywa zawodników stojących już na arenie. Kątem oka zauważam Rye,który smutno patrzy błagalnym wzrokiem w stronę siostry jakby zaraz miał wykrzyczeć "Nie rób tego". Lecz ona nie patrzy w jego stronę realizuje tylko swój plan. Liczy na to, że jeśli zdobędzie łuk dadzą sobie radę. Od dziecka mówiono jej, że jest urodzoną wojowniczką. Dlatego postanowiła, że uratuje go za wszelką cenę tak jak ja Peete podczas pierwszych igrzysk. Różnica jest tylko taka, że my nie mieliśmy szans. Patrzę przygotowują się do biegu. Teraz słyszę tylko :
-5,4,3,2,1 i zagłuszający huk armaty
Startują Willow biegnie do rogu. Zdobywa łuk i stara się uciekać, ale dopada ja trybutka z 1-ki. Już nie żyje, dostała nożem. Nagle kamera przechodzi na mojego syna, który stoi jak słup soli na miejscu startowym.
-Rye, ruszaj się!  -Drę się zapominając o tym, że jestem w ośrodku dla sponsorów i mentorów.
To samo krzyczy moja córka. Biegnie w jego kierunku z łukiem. Jest jeszcze daleko. Dopada go zawodowiec, który przebiegł bez żadnej broni. Zaczęła się bójka.  Wygrywa Rye, trybut z 2-ki przecenił swoje możliwości.
-Nie tak łatwo wygrać z Mellarkami -mówię pod nosem z uśmiechem
Nagle zawodowiec osuwa się na ziemię. Przebiła go strzała Will.
-Rye uciekamy szybko, w stronę lasu! -Wykrzykuje, lecz coś jest nie tak kuleje.
Dostała nożem w nogę. Próbuję biec, gdy nagle w jej stronę biegnie ktoś z oszczepem. Rzuca. Trafia.
-Nie, Will, proszę nie!- krzyczę choć wiem, że mnie nie usłyszy.
-Kochanie?? To tylko sen. Will śpi,  Rye też. Spokojnie. Jestem tu.- Otula mnie ramieniem i całuje w policzek. -Katniss co się tobie śniło?
-Willow,Rye,Igrzyska -mówię jak omamiona przez łzy
-Nie płacz, nic im się nie stanie.
-Na pewno? -pytam załamującym się głosem
-Tak. Idź spać. Ciiiii, uspokój się. Jestem przy tobie.
Po tym zdaniu zasypiam od razu.
**
Obudziłam się jak zwykle o poranku, ale Peety już nie było. Zmartwiłam się ogromnie ,bo dziś jest niedziela ,a w niedziele piekarnia jest zamknięta. Szybko się ubrałam i wyszłam pośpiesznie z domu ,ale przedtem zajrzałam jeszcze czy na pewno go nie ma. Poszłam w kierunku piekarni ,mimo wszystko chciałam zobaczyć, czy nie poszedł przypadkiem tam. Wiem,że to miejsce na niego źle działa, ale nie mogę zabronić mu tam chodzić. To w końcu był jego dom. To tam mieszkał z rodziną przez tyle lat. To z tamtym miejscem ma tyle wspomnień. Złych i dobrych ,ale wszystkie są związane z jego rodziną. Nie mogę pozwolić mu o nich zapomnieć. W końcu to moja wina. Ich śmierć. Ludzi 12-ki. Umarli przez moją głupotę. Zaczynam głośno płakać z bezsilności. Jak mogłam być taka głupia. To przeze mnie Annie nie ma męża,a Finn ojca. Moją winą jest śmierć niewinnych,bezbronnych osób. Zasłużyłam na śmierć. Bolesną. Gdy dochodzę do piekarni zastaję otwarte drzwi. Szybko wbiegam do środka.
-Peeta ? Jesteś tu ? George* ? -Krzyczę z przerażeniem
Gdy zaczynam szukać nagle za mną zamykają się drzwi.
-Halo?! Jest tu ktoś?
Ktoś zakleja mi usta jakimś wacikiem z czymś pachnącym bardzo słodko.Pamiętam ten zapach. Przypomina mi to arenę. Wszystko zaczyna kręcić się wokół mnie. Powoli słabnę. Nagle zauważam ich. Stoją w kącie pod osłoną mroku. Nagle obraz mi się rozmazuje i widzę jak Peeta się wyrywa i krzyczy moje imię lecz jednak ja nie mogę. Przypomina mi się obraz z czasów rebelii,kiedy Peeta nagle pojawia się na ekranie zmizerowany jak nigdy dotąd. Wygląda jakby ważył kilkanaście kilo. Kości wystawały mu wszędzie. Nie zapomnę nigdy tego widoku i jeszcze ta rozpacz w oczach bezradność. Samotna łza. Tak jak teraz. Wszystko wraca. To wszystko moja wina. To przez ten koszmar, którym zbudziłam go w środku nocy.Musiał przypomnieć sobie o tym całym koszmarze, który mu wyrządziłam. Pewnie, dlatego jest teraz tu w tym miejscu.Dlaczego ranię wszystkich ,których kocham ? Tracę świadomość i w tym momencie słyszę tylko okropny śmiech. Doskonale wiem do kogo on należy. Takich ludzi jak on i jego ojciec się nie zapomina.






*Patrz ----> Bohaterowie




niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 1

Oddaje w wasze ręce rozdział 1 :) Victorie
--------------------------------------------------------
-Kochaaanie , pora już wstać ! Za godzinę musimy stawić się do Pałacu Sprawiedliwości. -mówi do mnie Peeta słodkim głosem, jakim wita mnie każdego poranka. Jednak dzisiejszy dzień,nie jest zwykły.To już dziś! To dziś zobaczymy nowego prezydenta Panem. Po tajemniczej śmierci Paylor wszystko się zmieniło. Ludzie zaczęli się buntować. Właśnie z tego powodu kandydaci na prezydenta nie są ujawnieni do chwili ogłoszenia wyników. Wszyscy boją się ,że znów nadejdą smutne czasy.Dlatego właśnie dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Wyjątkowość tego dnia jest jednak smutna.
-Już wstaję.Pójdę się wykąpać i możemy wychodzić.-odpowiadam Peecie
Wzięłam ubrania, ręcznik i wskoczyłam pod prysznic. Odkręciłam kran .Zaczęłam myśleć o tym co nas czeka w końcu nie wiemy kto będzie decydował o naszej przyszłości. Odkąd urodziłam Willow i Rye zaczęłam bardzo się martwić o to co będzie. Szybko się wytarłam i ubrałam piękny komplet jasno-pomarańczową sukienkę i półbuty w tym samym kolorze. Wyszłam z łazienki i poszłam w kierunku schodów.
-Peeta,jesteś już gotowy ? - mówię pogodnie 
-Tak,tak możemy już wychodzić.-podchodzi do mnie i chwyta mnie za rękę
Narzucam na siebie płaszcz .Prawie bym zapomniała, że musimy powiedzieć dzieciom ,iż wychodzimy .
-Will! Zajmij się Rye'm. Wychodzimy.- krzyczę dość głośno ,żeby mnie usłyszeli
Patrzę na złoty zegarek z kosogłosem ,który dostałam od Annie. O nie! Za 10 minut musimy być z Peetą w Pałacu.Osoby bardziej związane z polityką ,Panem lub,12 Dystryktem zostały zaproszone.Reszta mieszkańców ,które chcą oglądać program na żywo mogą go zobaczyć na placu na którym jest ogromny telebim lub w domu w telewizji. Nagle zauważyłam ,że mój mąż gdzieś się podział.
-Peeta ?! Gdzie jesteś? Choć bo się spóźnimy.-krzyczę
-Tak,tak kochanie! Już idę.
Przyszedł do mnie szybkim krokiem i ruszyliśmy w stronę Pałacu. Na miejscu zjawiamy się chwilę przed rozpoczęciem. Zauważam naszym przyjaciół,którzy machają do nas.
-Drodzy goście!-przerywa mi odmachiwanie burmistrz Norman-Serdecznie witam Was w skromnych progach .Usiądźcie na wyznaczone przeze mnie miejsca.-wskazuje ruchem ręki krzesła -Zaraz odbędzie się transmisja z Kapitolu,więc proszę szybko zająć swoje ..
Burmistrz nie kończy bo własnie na ekranie pojawia się mężczyzna w średnim wieku,
-Dzień dobry! Nazywam się Ames Finniry pochodzę z Kapitolu, przybyłem tu dziś ,aby ogłosić wyniki wyborów na głowę naszego państwa.Nasz rząd zagłosował.-otwiera kopertę -Naszym nowym prezydentem zostaje Coriolanus Snow jr.
Wiem co to znaczy. Igrzyska powrócą o wiele gorsze,a wraz z nimi zemsta...
Zemsta za Snowa.



sobota, 16 stycznia 2016

Prolog

Nazywam się Katniss Everdeen-Mellark.Mam 36 lat.Gdy byłam młodsza mój tata zmarł w wybuchu w kopalni. Moja mama wpadła wtedy w depresję,a ja musiałam wychować moją młodszą siostrę.Nadszedł wtedy bardzo trudny okres w moim życiu i nie mieliśmy co jeść i to właśnie wtedy uratował mnie Chłopiec z Chlebem. Jestem zwyciężczynią 74 i 75 Igrzysk Głodowych.Moim mentorem był Haymitch ,a  moją opiekunką była Effie.Podczas ,których zabiłam 5 trybutów. W tym czasie straciłam wiele przyjaciół Mags,Rue,Wiress. Wysadziłam arenę czym spowodowałam ,że Kapitol zabrał stamtąd Peetę i Johannę ,których torturowali.a ja razem z Finnickiem zostaliśmy wysłani do 13 Dystryktu,gdzie zostałam Kosogłosem-symbolem rebelii.Nagrywaliśmy propagity. Dowiedziałam się wtedy ,że po moim ruchu na arenie spuszczono bomby na 12 Dystrykt ,który został całkowicie zrujnowany.Odbiliśmy przetrzymywanych trybutów. Peeta mnie nienawidził. Uważał mnie za wroga i zmiecha. Brałam udział w rebelii w Drużynie 451 tzw."Drużynie Gwiazd". Byłam świadkiem śmierci Boggsa,Legg1,Legg2,Jackson,Finnicka,Castora,Holmsa i Mitchella. Moja siostra wybuchła na moich oczach. Wygraliśmy wojnę. Głosowałam za kontynuowaniem Igrzysk dla Kapitalończyków, Miałam zabić Snowa strzelając do niego z łuku ,lecz zabiłam Coin. Naszym prezydentem została Paylor.Igrzysk nie kontynuowano. 3 razy próbowałam popełnić samobójstwo ale zawsze ratował mnie Peeta. Zamieszkałam u niego pół roku po końcu rebelii. Dom stał pusty,ponieważ moja mama zamieszkała w 4-ce. Sprowadziłam tam Johannę i Annie,które zamieszkały tam "tymczasowo".  Ożeniłam się z Peetą. Byłam świadkową na ślubie Haymitcha i Effie , która później urodziłą córeczkę.Johanna po ślubie kupiła dom obok nas i urodziła córeczkę ,a Annie została tam na zawsze z czasem jej syn się wyprowadził. Z Gale'm nie utrzymuje kontaktu ,ponieważ wyprowadził się do 2-ki. Mam 2 wspaniałych dzieci ,które są już prawie dorosłe. Po rebelii pomagam Peecie prowadzić piekarnię i chodzę na polowania z Johanną. Cały czas ktoś czyha  na moje życie i mojej rodziny...






piątek, 15 stycznia 2016

Informacja

---------------------------
Prolog wraz z 1 rodzialem pojawi się jutro /pojutrze
Victorie
-------------------------